Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przyklęknął na jedno kolano i z religijną czcią złożył dziecię u boku matki, składając jego główkę na jej piersi.
Poczem wstał, wyszedł na schody, zapytał się pierwszego spotkanego służącego, gdzie się znajduje pan domu?... A gdy mu odpowiedziano, że w ogrodzie, udał się tam pospiesznie, by ujrzeć, iż de Villefort, otoczony służbą, kopał rydlem ziemię, z wyrazem zajadłej wściekłości na twarzy.
— Nie, to jeszcze nie tu! — mówił obłędnie — i znów w innem miejscu zaczynał kopać.
Monte Christo zbliżył się do niego i rzekł cichym, pokornym prawie głosem.
— Panie!... straciłeś wprawdzie syna, lecz za to....
— O, ja go znajdę!... ja go znajdę!... wołał de Villefort, który najwidoczniej nie słyszał nawet, co do niego mówiono — ja go znajdę, choćby mi kopać przyszło aż do dnia sądu ostatecznego.
Monte Christo cofnął się przejęty zgrozą najwyższą.
— Ach, dosyć już tego, dosyć!... tutaj nic już zrobić się nie da! — powiedział do siebie — postarajmy się więc ocalić choć jednego, który został do tragedji tych zamieszany.
Gdy wrócił do siebie, odrazu natknął się na Morrela, który błądził po pałacu, jak bezcielesne widmo, które czeka tylko chwili, by mogło zstąpić do grobu.
— Maksymiljanie — rzekł do niego — przygotuj się do drogi, jutro bowiem opuszczamy Paryż.
— Już nic w nim nie masz do czynienia? — zapytał młodzieniec.
— Nic już — odpowiedział Monte Christo posępnie — i oby Bóg dał tylko, by to, czego dokonałem, nie było zbyt wiele.
Zgodnie z tą zapowiedzią, hrabia wraz z Morrelem opuścili Paryż następnego dnia, obsługiwani jedynie przez Baptystę. Alego od dość dawna nie było bowiem w Paryżu, gdyż wyjechał wraz z Hayde, co do Bertuccia, to ten pozostał przy Noirtierze.