Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Rzekłeś, lecz ja cię już przedtem poznałem, o boleści! Jeżeli tak, to chodźże ze mną, Edmundzie Dantesie, posłanniku Boga, jak powiadasz. Chodź ze mną, chodź!...
I pochwycił za rękę hrabiego, prowadząc go po schodach nawpół obłąkany.
— Patrz tutaj, Edmundzie Dantesie!... Patrz tutaj, na trupy: mej żony i mego jedynego już teraz dziecka. Czy zemsta twa jest syta nakoniec?
Monte Christo, na przerażający widok martwo leżących: pani do Villefort i Edwardka, zbladł straszliwie i pomyślał, iż następstwa jego czynów były zbyt okropne, zaszły za daleko. Zemsta okazała się zbyt straszną!
Wobec tych okropności nie do cofnięcia — nie może już powiedzieć teraz: „Bóg jest ze mną!“
Gdy Monte Christo pomyślał to sobie, z uczuciem niewysłowionej zgryzoty rzucił się na zimne ciało Edwardka, przyłożył ucho do piersi, a następnie uniósł je i zaniósł do pokoju Walentyny, przekręcając, po zamknięciu drzwi, klucz dwukrotnie.
— Dziecię moje — zawołał de Villefort rozpacznym głosem — on nawet martwe ciało dziecięcia mego porywa! O przeklinam cię, przeklinam!... Niech nędza i wszystkie boleści staną się udziałem twoim!
Nieszczęsny ojciec chciał ramieniem wywalić drzwi, lecz nagle poczuł, że słabnie, że w głowie powstaje mu jakby pustka, w której szaleją płomienie, że w oczach ma ciemność... i padł na drzwi bezsilny.
Leżał na nich bez ruchu przez czas dłuższy, aż straszliwa przemiana zmącenia mózgu dokonała się.
Gdy to okropne stało się, ze straszliwym śmiechem odskoczył od drzwi i szybko pobiegł do ogrodu.
W kilkanaście minut potem drzwi pokoju Walentyny otworzyły się i wyszedł z nich hrabia Monte Christo, bardzo blady i ze ściśniętem sercem. Na ręku niósł dziecię, któremu już żadna pomoc nie była w stanie przywrócić życia.
Gdy doszedł ze swym ciężarem do ciała pani de Villefort,