Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Już nie zdumienie, lecz groza zawisła nad salą. Już przeczuwano, iż z tych chmur, zbierających się złowrogo, uderzy niezadługo piorun.
— A zresztą — ciągnął dalej Benedykt z niezmąconym spokojem — nie odpowiedziałem odrazu na zapytanie pana prezesa: jak się nazywam?... nie dlatego, bym odpowiedzieć nie chciał, lecz dlatego, że sam nie wiem tego. Jak bywali na świecie królowie bez ziemi, tak ja... jestem bez nazwiska. Nie mam żadnego, bo do żadnego nie mam prawa... Jest mi wiadome nazwisko mego ojca.
Krwawy blask jakiś przysłonił oczy Villeforta, a z jego już nie bladej, lecz sino-zielonej twarzy spadać zaczęły duże krople potu, zatrzeć których nie była zdolna konwulsyjnie drżąca ręka.
— A więc powiedz nam chociaż nazwisko swego ojca? — odezwał się prezes, wśród głuchej ciszy, jaka od pewnego czasu panowała w sali.
— Ojcem moim jest prokurator królewski — zabrzmiało po chwili.
— Prokurator królewski? — w najwyższem zdumieniu powiedział prezes, nie spostrzegając, jak straszliwe wrażenie sprawiły wyrazy te na Villeforcie — prokurator królewski?...
— Tak jest — z nonszalancją odpowiedział Benedykt — a jeżeli pan chcesz koniecznie, bym wymienił nazwisko, więc je powiem: ojcem moim jest pan Noirtier de Villefort, tu obecny królewski prokurator.
Uderzenie setki piorunów w środek sali nie mogłoby wywołać większego wrażenia.
Te objawy wzburzenia były tak zrozumiałe i żywiołowe, iż prezes nie pomyślał nawet o tem, iż winien je uciszyć. Sam zresztą był niemniej przejęty i wzruszony, tak, iż po upływie chwili był zdolen do zawołania:
— Zbrodniarzu!... bez czci, wiary i sumienia!... jak mogłeś w swej bezczelności zajść tak daleko!
Kilkanaście osób otoczyło fotel prokuratora królewskiego, z wyrazami współczucia i żalu.