Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 04.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Benedykta nie wyprowadziło to bynajmniej z równowagi.
— A na pytanie: ile masz lat, zechcesz odpowiedzieć?
— Owszem. Mam lat dwadzieścia jeden; ściślej mówiąc, do wieku tego dojdę za dni kilkanaście, gdyż urodziłem się w nocy z dnia 27. na 28-y, miesiąca września 1817 roku.
Gdy de Vilefort usłyszał tę datę, podniósł nagle głowę.
— Miejsce twego urodzenia?
— Przyszedłem na świat w Auteuil, pod Paryżem.
Pan de Villefort, po usłyszeniu ostatnich tych słów, znów uniósł głowę i spojrzał na Benedykta z takim przestrachem, jakby ujrzał głowę Meduzy.
— Czem się trudniłeś?... Jakiemi sposobami zdobywałeś środki do życia?
— Naprzód byłem fałszerzem — odpowiedział Benedykt z najzimniejszą krwią, podnosząc z wdziękiem chusteczkę batystową do ust — potem trudniłem się złodziejstwem, wreszcie zostałem mordercą.
Po tem cynicznem oświadczeniu cała sala wybuchła jednym wielkim głosem oburzenia, gniewu i wzgardy.
Nawet sędziowie w osłupieniu wysłuchali słów tych, świadczących najlepiej o przepastnych głębinach cynizmu tego urodzonego, jak się okazywało, zbrodniarza.
De Villefort ścisnął sobie rękoma skronie, a potem powstał nagle, strasząc ludzi swą przerażającą bladością.
— Pan prokurator szuka czego? — zapytał Benedykt z dworską grzecznością.
De Villefort, bez słowa odpowiedzi, padł z powrotem na krzesło.
— Teraz zechcesz nam już powiedzieć może swe nazwisko? — zapytał głęboko oburzony przezes. — Widać dlatego nie chcesz wyjawić swego nazwiska, by wszyscy i bez tego odgadli je z czynów!...
— Przyznać muszę, iż pan prezes z zadziwiającą intencją odgadł me pragnienie — odpowiedział Benedykt z pełnym czaru uśmiechem — istotnie, dlatego właśnie prosiłem pana, szanowny panie prezesie, byś zechciał zmienić porządek zapytań.