Strona:PL Aleksander Dumas - Hrabia Monte Christo 03.djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A więc dobrze, jedziemy nad to morze, by się zagubić w jego nieskończonoci.
— W takim razie, jeżeli zgadzasz się na mój projekt, zechciej przyjąć do swej wiadomości, iż dziś wieczorem zajedzie tu, na dziedziniec tego pałacu, kareta podróżna, w której doskonale będziemy mogli wyciągnąć się na wiszących łóżkach i będzie ona zaprzężona w cztery konie pocztowe. A i ty, panie Beauchamp, możebyś się zgodził pojechać z nami? Bądź spokojny, zmieścimy się.
— Bardzo dziękuję, właśnie wracam z wybrzeży Adrjatyku. A zresztą, jestem dziennikarzem i muszę pilnować mego dziennika — dodał Beauchamp tonem znaczącym, zwracając się przy ostatnich słowach specjalnie do Morcefa.
— Dopiero w nieszczęściu ocenić jesteśmy zdolni prawdziwych przyjaciół, to też dzięki ci za wszystko, zacny przyjacielu — rzekł Albert wzruszony, ściskając silnie dłoń Beauchampa.
— Więc dokąd jedziemy właściwie? — zapytał Morcef Monte Christo, po wyjściu dziennikarza.
— Do Normandji.
— Przewybornie. Będziemy tam istotnie na prawdziwej wsi. Żadnego towarzystwa, żadnych sąsiadów, cisza jedynie, spokój i morze.
— No, sami nie będziemy tak znów zupełnie, ponieważ mieć będziemy psy i konie; zabawiać się będziemy polowaniem, a także łowieniem ryb w morzu.
— Obiecujesz mi prawdziwe rozkosze, hrabio. A więc idę do domu, by powiadomić o projekcie tym matkę i wracam do ciebie.
— Czy ci aby pozwolą? O, wiem dobrze, że masz pełną swobodę, niemniej... rodzice twoi mogą się nie zgodzić na podróżowanie razem z człowiekiem tak tajemniczym, jak hrabia Monte Christo.
— Mój hrabio, masz, widzę, bardzo krótką pamięć, mówiłem ci bowiem parokrotnie, iż matka moja wprost wyjątkową zdaje się mieć dla ciebie życzliwość.