Strona:PL Aleksander Dumas-Dama kameliowa.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a już tak zajęła myśl moją, me serce i życie, że odwiedziny tego hrabiego de G. są prawdziwem nieszczęściem dla mnie.
Nakoniec hrabia wyszedł, wsiadł do swego powozu i zniknął. Prudencya zamknęła okno.
W tejże samej chwili Małgorzata zawołała nas:
— Pójdźcie prędko, kolacya gotowa!...
Gdym wchodził, Małgorzata podbiegła ku mnie, rzuciła mi się na szyję i ściskając mnie z całych sił, całowała gorąco.
— Czy jeszcze się gniewamy? — spytała.
— Nie; skończyło się — odrzekła Prudencya — dałam mu kilka nauk moralnych a on przyrzekł być posłusznym.
— Z całego serca!
Usiedliśmy do stołu.
Rozkosz, słodycz, głębia uczucia, wszystko to było w Małgorzacie i od czasu do czasu usiłowałem wmówić w siebie przekonanie, że nie mam prawa nic więcej żądać, że wielu na mojem miejscu miałoby się za całkiem szczęśliwych i podobnie jak pasterze Wirgiliusza, powinienem korzystać z rozkoszy, jaką mnie Bóg, czy bogini obdarowała.
Usiłowałem więc zastosować w praktyce teorye Prudencyi i być tak wesołym, jak obie me towarzyszki; lecz to co w nich było naturalnem, we mnie było wysiłkiem a śmiech mój nerwowy, którym potrafiłem je oszukać, graniczył ze łzami.
Wreszcie kolacya się skończyła i zostałem sam z Małgorzatą. Usiadła, jak to było jej zwyczajem, na