Strona:PL-Tadeusz Żeleński-Balzak.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trzech prowincyj, które przebyłem, wyglądali o wiele weselej, niż ludzie których spotyka się na drodze we Francji. I nie dziw: kiedy się dowiedziałem o warunkach życia chłopów w Polsce i w Rosji, tłumaczyłem sobie doskonale szczęście tych ludzi“...
Nareszcie Annopol, Żytomierz, Berdyczów. Po oceanie zboża, znów ocean Żydów. „Chmara Żydów obległa mnie, wszyscy czarni, z brodami które podrygiwały w słońcu, z oczami które błyszczały jak karbunkuły i chciwemi rękami, które odpychałem laską, wszystkie bowiem chciały macać mój łańcuszek od zegarka, aby sprawdzić jego wagę i rzetelność złota“...
Za Berdyczowem Balzac wjeżdża w prawdziwy step ukraiński.
„To co widziałem dotąd, to było nic. To jest pustynia, królestwo zboża, prerja Coopera i jej cisza. Tam zaczyna się gleba ukraińska, ziemia czarna i tłusta na głębokość pięćdziesięciu stóp, a często i więcej, której nie nawozi się nigdy i gdzie się wciąż sieje. Ten widok wprawił mnie w osłupienie; zapadłem w głęboki sen; o wpół do szóstej, obudził mnie krzyk Hebrajczyka witającego ziemię obiecaną. Ujrzałem mały Luwr, świątynię grecką, ozłoconą zachodem słońca“...