Strona:PL-Tadeusz Żeleński-Balzak.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dla wielkiego pisarza obiadek godny Paryża, ale dał mu, wraz z kibitką, eskortę do Berdyczowa. To nastroiło Balzaka jaknajlepiej. Popędzając zwoszczyka[1] dobrem słowem, pokazując mu kopiejki i pojąc go anyżówką, jeszcze paryską, Balzac wydobywa maximum szybkości. W miarę jak się zbliża do upragnionego celu, optymizm jego rośnie i formułuje się w refleksjach na temat dobrych stron rosyjskiej dyscypliny i ślepego posłuchu. A nawet — pańszczyzny!

„Z Dubna do Annopola, dokąd przybyłem około szóstej wieczór, widziałem jedynie łany zboża, strzechy płaskie jak tabakierki. Co jakieś pięćdziesiąt wiorst, widziałem przy drodze lub na horyzoncie jedną z owych rezydencyj rzadkich ale wspaniałych, otoczonych parkiem i błyszczących zdala miedzianym dachem. Ale co za różnica z Galicją! Wszędzie gromadki chłopów i wieśniaczek, idących do pracy lub wracających z pracy, wesoło, swobodnym krokiem, prawie wszyscy śpiewają. Zpewnością nikt nie przewidywał mego przyjazdu i żadna władza nie zaleciła tym ludziom, aby się weselili: to była natura schwytana na gorącym uczynku. Nie mówię o obecnym stanie Galicji, bo to jest wyjątek spowodowany katastrofą; ale mieszkańcy

  1. Przypis własny Wikiźródeł zwoszczyk – woźnica