Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/051

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cye. Tym razem jednak, bądź przez gościnność, bądź przez grzeczność, bądź pod wpływem szarej godziny, łagodnie zabarwionej różowemi blaskami ognia, łagodnie odpowiedziała:
— Cóż? Zpoczątku szło mi wcale nieźle Teraz gorzej trochę, bo konkurencya silna...
— Konkurencya?
— A tak; jest nas tu, dających lekcye, mnóstwo! W dodatku, dziewczątka te, które gimnazya pokończyły, więcej ode mnie umieją i lepiej uczą, to też najlepsze lekcye im się dostają...
Więcej umieją! Boże! Ona jednak tak długo kształciła się i tak niepospolitą miała erudycyą!
— Miałam kiedyś ośm godzin dziennie, — rzekła — jeszcze, teraz mam już tylko pięć i bardzo lękam się... że na rok przyszły mniej jeszcze mieć będę.
Więcej już nic o tem nie powiedziała, ale przez dobre pięć minut siedziała na taboreciku swym milcząca i zamyślona. Postać jej rysowała się w cieniu jak długa, cienka, czarna linia; chude, długie ręce, bielały na czarnej sukni; twarz wychyliła nieco na światło ognia, które w oczach jej szklisto tkwiących w przestrzeni, zapalało drżące iskry. Zamyślenie to jej, z osłupieniem graniczące i odkąd znałam ją, pierwszy