Strona:Mowy ze Zjazdów Bazylejskich.pdf/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

teryalne. Dla tego to właśnie i przedewszystkiem dla tego zgromadziliśmy nasz naród pod sztandarem ideału.
Nie może się to niepodobać i innym narodom. Pierwszy tego dowód otrzymaliśmy tu, w tem wolnem mieście, które nas gościnnie przyjmuje. Przedwczoraj w dzień S-go Jakóba, wracały wieczorem grupy ludu z uroczystości świątecznej. Na myśl przyjść mogła piękna powieść o gromadce siedmiu sprawiedliwych, pióra Gotfryda Kellera, wspaniałego wieszcza Szwajcaryi. Była to gromadka ludzi prawych, co w zdrowych ciałach zdrowe posiadają dusze. Mijały one dom naszego zjazdu, gdy w tem jedna z naszych czcigodnych dam wionęła im chustką na powitanie; było to sygnałem do manifestacyi, której zapewne nie zapomnimy nigdy. Gromadki, przechodząc, witały naszych, którzy na cześć ich wznosili okrzyki, i z ulicy zagrzmiał nowy niespodziany okrzyk: „Niech żyją żydzi!“ Nie jednemu z nas łzy się w oczach zakręciły. W chwili takiej łatwo stracić panowanie nad sobą, któregośmy się nauczyli.
Czy w tym okrzyku bazylejskim przebija się już początek szczęśliwszych czasów? Tego nie wiemy. Ale powinniśmy się postarać, aby zostać godnymi takich okrzyków. Byliśmy niezachwiani w dniach najgorszych, bądźmyż wdzięcznymi i pokornymi, gdy lepsze dni nastąpią. Jakże mamy sobie wyobrażać owe lepsze dni, które dzisiaj jeszcze znajdują się poza naszym widnokręgiem? Posiadanie ziemi, wzrost poszanowania, niezmącony spokój — takąż ma być ich treść cała? Nie! Ci z pośród nas, którzy dla sprawy gotowi poświęcić swą osobę, ci właśnie najbardziejby żałowali, iż i krok jeden dla niej uczynili, gdyby się im udało zbudować nową tylko społeczność, a nie sprawiedliwszą zarazem.
Lepszych dni dla nas i dla innych, którym obyśmy jako gotowi do ofiar pionierzy mogli wyjść kiedy z po-