Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

«Ludzi niewidać, czasem szczęk doleci,
Lub nocny ogień cały bór oświeci;
A polem tłumy przeciągają w cieniu.»
Mnich skinął, a straż odeszła w milczeniu.

Gdy byli sami, mnich się doń przybliża.
«Oto cię synu wzywam w imię krzyża,
Zapomnij wszystko choć jaki ból srogi;
Cios nowy grozi, zbliżają się wrogi,
Czyń! być na bożym sądzie nie pytano
Gdzieżeś tych podział, co ci w ręce dano?»

Tomasz stał, nagle na kolana pada
I ogniem twarz mu opłonęła blada,
W ponurym wzroku jasny płomień błyska,
Krzyż chwycił, do ust, do piersi przyciska,
Woła na mnicha:
«Ojcze przebacz winę!
Zachowaj księgę jeśli ja zaginę.....
Błogosław ojcze bo nam czas na bitwę!
Gdzie straż? niech w zamku otrąbią modlitwę!»