Strona:Marya Weryho-Nacia na pensyi.pdf/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Staruszek był tak zmęczony, że aż nogi pod nim się uginały.
— Dziadku — powiada Basia — spoczniemy gdzie na końcu miasteczka. O, tam, kościołek drewniany, na schodkach jego usiądźmy. Zawieja śnieżna wzmaga się, ściany kościoła nas trochę osłonią.
Nie mówiąc już nic więcej, zawrócili w tę stronę. Dziadek ledwie się wlókł i z trudnością wszedł na stare, drewniane schody, prowadzące do kościoła. Ciężko zsunął się na ziemię, potrąciwszy mocno katarynkę, która wydala przytem jęk niemiły.
Dziewczynka zaczęła starannie przeglądać kieszenie swoje i dziadka, i wtem radośnie krzyknęła:
— Jest, dziadulku, chleb, znalazłam trochę suchy, ale nic nie szkodzi; gdy go dłużej w ustach potrzymamy, to zmięknie.
Grajek wziął chleb do ręki, ułamał kawałek, włożył do ust i wolno zaczął przeżuwać.
— A masz co dla siebie? — pyta słabym głosem — weź kawałek. — Mówiąc to, chciał przełamać swój chleb na pół.
— Nie trzeba, dziadku, nie trzeba. Mam