Strona:Marya Weryho-Nacia na pensyi.pdf/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Maciuś... Maciuś... ptaszek mój złoty... już go niema na świecie...
Zaczęłam uspokajać, całować Naciulkę i prosić, żeby mi opowiedziała, co się stało, że tak nagle straciła kanarka.
— Już od kilku dni był jakiś smutny — zaczęła mówić Natalcia, ocierając oczy chustką — nic nie chciał jeść, mało się ruszał. Już mu i klatkę otworzyłam, bo myślałam, że polata po pokoju, nawet mu siemienia świeżego nasypałam, nawet listek sałatki kupiłam od ogrodnika za sześć groszy, ale to nic nie pomagało... Wczoraj od rana wcisnął się w sam kąt klatki, piórka najeżył, łebek skulił i siedział, ani pisnął... Dziś z rana przychodzę... a on leży nieżywy na dnie klatki — nóżki sztywne, skrzydła opuszczone, oczka zamknięte — nic już nie oddycha, serduszko nie bije... O, już mi nigdy nie zaśpiewa ptaszyna droga... Mój Maciuś biedny!
— Natalciu — pytam — cóżeś ty z nim zrobiła? Czy tak dotąd leży w klatce?
— Nie, pochowaliśmy go, ja i braciszek. Miałam różowe pudełeczko z przykrywką, oblepiłam papierem, włożyłam tam mego