Strona:Martwe dusze.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zwyczaj deptania po nogach, bardzo ostrożnie stawiał swoje i puszczał go naprzód. Gospodarz sam znał do siebie ten grzech, zaraz się téż pytał: „Czy nie nadepnąłem pana przypadkiem?“ Ale Cziczikow podziękował tylko i powiedział, że jeszcze nie.
Gdy weszli do bawialnego pokoju, Sobakiewicz wskazał na fotel i znowu powiedział: „bardzo proszę.“ Siadając Cziczikow spojrzał na ściany i na wiszące na nich obrazy. Na obrazach byli sami zuchy, jacyś greccy wojownicy, Maurocordato, w czerwonych spodniach i czerwonym mundurze z okularami na nosie, Miaulis, Kanaris; wszyscy ci bohaterowie mieli takie grube uda i takie wielkie wąsy, że aż dreszcz przechodził po ciele. Między Grekami, nie wiedzieć z jakiéj przyczyny, znalazł miejsce i Bagration, chudy, cienki z maleńkiemi sztandarami i armatami u spodu, w bardzo wąskich ramkach. Za nim szła znowu bohaterka, córka Bobelina, któréj jedna noga zdawała się grubszą, jak są w talii eleganci dzisiejszych salonów. Gospodarz będąc sam zdrów i silny, pragnął zapewne, żeby i jego salon zdobili ludzie silni i zdrowi. Około Bobeliny, tuż przy oknie wisiała klatka, a w niéj drozd ciemnego koloru z małemi białemi centkami, podobny także do Sobakiewicza. Gość i gospodarz nie zdążyli i dwóch