Strona:Maria Steczkowska - Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dowi mgła jakaś bielsza, przejrzystsza, widać jakiś okrąg jaśniejszy; tam wynikło blade widmo słońca bez promieni, bez blasku, a jednak miłe naszemu oku, bo ono jedno przerywa szarą jednostajność, bo ono obiecuje, swoją coraz wzmagającą się potęgą, rozprószyć mgły natrętne. Jakoż wkrótce zaczęły występować jedna po drugiéj turnie zachodnich Tatrów i odsłonił się widok nie tak wspaniały jak ku wschodowi, ale za to pełen wdzięku i życia. Na chwilę zamajaczały nam jeszcze wśród mgły groźne spizkie szczyty, wysunęła się tu i owdzie granitowa iglica, mieliśmy widok zachwycający, ale tylko przez chwilę, bo niebawem nadciągnęła nowa nawała mgły i wszystko w niéj utonęło. Równocześnie powiał wiatr tak ostry, że dzwoniliśmy zębami od zimna. Pozatulaliśmy się jak można było najlepiéj i jakby przykuci staliśmy na miejscu, chcąc się jeszcze doczekać słońca i jeszcze raz ujrzeć cudne panorama. Było wpół do piątéj, a my nie mieliśmy ochoty schodzić na dół, ale na prędce układaliśmy nowy plan powrotu. Mierząc okiem rozległe siodło Kondratowéj i szczyt jéj który wypadało nam znowu przebywać chcąc się spuścić do doliny Kondratowéj, zdawało nam się że to droga bardzo daleka i że kto wie czybyśmy zdążyli do domu przed nocą. Przyszło nam zatém na myśl, że byłoby może bliżéj udać się w przeciwną stronę przez wierchy Krzesanicę i Upłaz i spuścić się do doliny Kościeliskiéj jak to opisałam poprzednio. Omyliliśmy się fatalnie, a raczéj zawiodła nas pamięć, straciliśmy zupełnie miarę odległości. Droga przez wierchy do doliny Kościeliskiéj, jest bez porównania dalsza niż przez Kondratową; na długim dniu Lipcowym jestto wyprawa całodzienna, niepodobna jéj więc odbyć w końcu Sierpnia i to ruszając z Czerwonego Wiérchu o piątéj. Ale te wszystkie uwagi i porównania, przyszły dopiero po czasie; na razie zdawało nam się że obie drogi zupełnie są równe co do