Strona:Maria Steczkowska - Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

więcéj, zakryły zupełnie dość jeszcze oddalony szczyt Kondratowéj i Wiérch Czerwony.
Pomimo doznanego zawodu, nie straciliśmy fantazyi; oddychając pełną piersią lekkiém, wolném wysokich sfer powietrzem, nie czuliśmy nawet zmęczenia, a nikomu na myśl nie przyszło powracać nie dopiąwszy celu. Na szczycie Kondratowéj otoczyła nas mgła gęstsza jeszcze niż przedtém, wiatr zimny pociągał. Źle! nie tylko że nie będziemy mieli żadnego widoku, ale jak tu powracać jeżeli mgła zalegnie szczyty i doliny? Ta myśl niepokojąca, przemknęła każdemu z nas, nikt jednak z nią się nie wydał, żeby się nie trwożyć nawzajem. Usiadłszy na kamieniach zajadaliśmy nasz skromny obiadek; w tém od strony Liptowa rozjaśniło się nieco niebo, mgła ustępowała szybko, odsłaniając najprzód dolinę liptowską, a niebawem wystąpił szczyt Krywania i dziko poszarpany grzbiet Hrubego Wiérchu. Wkrótce zajaśniało słońce, oświecając nie tylko Krywań ale piętrzące się po za nim spizkie turnie i szczyty nad Morskiém Okiem; widać było najpiękniejszą rzeźbę nagich opok, każdy załamek i rozpadlinę. Nie mogliśmy oderwać oczu od tego majestatycznego widoku; a jednak chcąc bądź co bądź odwiedzić jeszcze Wiérch Czerwony, nie było czasu do stracenia.
Zaledwie zbiegliśmy z Kondratowéj na przełęcz łączącą ją z Czerwonym Wiérchem, mgła jakby tylko czekała na nas, osiadła na opuszczonym przez nas szczycie, a cel podróży naszéj zakryty dotąd, wychylił swój wyniosły wierzchołek jakby zapraszając nas przyjaźnie. Stoimy nakoniec na Czerwonym Wiérchu, ale prócz chrupiącego pod nogami płucniku i szaréj mgły nad nami i dokoła nas, nic a nic nie widać. Z wytrwałą cierpliwością górskiego wędrowca, czekamy co daléj będzie, oglądamy się na wszystkie strony, czy nam skąd nie błyśnie jaśniejszy promyczek. Ku zacho-