Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dnia tego nie można było myśleć o dalszej podróży. Rozgościł się w najlepszej izbie, zjadł kolację i legł spać, zdając bezpieczeństwo swej osoby i mienia w ręce wiernego Urbana.
Gdy się obudził, na świecie było południe.
Bolały go członki od twardej pościeli, a głowa od mocnej woni siana; przez chwilę nie wiedział, gdzie się znajdował.
— Urban! — zawołał.
Drzwi się otwarły, w promieniach światła ukazała się wypomadowana, uczesana modnie głowa lokaja.
Was gibs? — ziewnął Croy-Dülmen.
Sługa tempem żołnierskiem przymaszerował aż do łóżka, wyprężył się jak struna i wyraportował jednym tchem:
Gut Marjampol, Besitzerin Wohlgeborene Frau Thekla von Ostrowska; liegt ungefähr zwei Meilen nach Osten!
— Głupiś ze swoim Osten! Nająłeś konie?
— Pocztę, jasny panie.
— To dobrze. Będę wstawał.
Urban przyjął tę wiadomość głębokim ukłonem i zamilkł, zajęty tualetą pańską.
Nie odzywał się nigdy niezapytany.
A Wentzel stroił się jak na królewskie salony, z całą starannością kobiecego ulubieńca i wytwornego eleganta.
— Gdzieś dostał wiadomość? — zagadnął — Któż tu rozumie po ludzku?
— Poczthalter, jasny panie, jedyny cywilizowany człowiek. Ein echter Preusse!
— Pani Ostrowska sama mieszka?