Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pani Skarszewska zdrowa — odparła Stasia. — Onegdaj tam byłam u chorych dzieci ekonoma, alem tylko jedno uratowała. Okropny tam w całej wsi krup panuje.
— A pan Kazimierz się nie żeni? — zagadnęła pani Wawelska, ciekawie na nią patrząc.
— Nie wiem. Nie było o tem mowy, bo i on był nieobecny.
— To dziwne, że się nie żeni. Taki majątek! Tu mówiono, że się stara o pannę hrabiankę Wandę. Mój mąż go tam nawet spotkał parę razy.
— Chyba nie, — odparła Ozierska — bo zeszłej niedzieli była u nas pani Skarszewska i nic nie mówiła.
Nie, temat ten ich nie zajmował. Poczęła tedy pani Klara pytać, czy znają proboszcza. Owszem, znała go Stasia.
— Jakże się pani podobał? — badała ciekawie.
— Zdrów jest i żyłby sto lat, gdyby mniej palił cygar.
— Ale ja się pytam, jak się pani podoba z rozmowy.
— Wcalem z nim nie rozmawiała, bom się śpieszyła do innych chorych. Właściwie ja nikogo tu nie znam. Nie mam czasu.
— Bardzo światły kierownik i spowiednik.
Chciała w ten sposób zbadać, czy Stasia bywa u spowiedzi, ale nie otrzymała żadnej odpowiedzi, a że w tej