Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sne. Szaleni byliśmy, zawierając ten związek, popełniliśmy straszną pomyłkę, za którą pokutować trzeba. Zatem teraz pani życzy sobie rozwodu?... rozwodu? — powtórzył bezdźwięcznie, myśląc o czemś innem.
— Tak, — odparła niedbale — życie obecne cięży mi niesłychanie. Jestem kochaną, chcę szczęścia, miłości.
— Tak, szczęścia, miłości! I jam tego pragnął i prosił, by mi na nie pozwolono. Otrzymałem odmowę. Pani mi nie dała być szczęśliwym... dlaczego? Dla kaprysu, sądzę, w przystępie złego humoru! Przysiągłem zemścić się! Rozwodu nie otrzyma pani ode mnie. Dość ustępstw dla marnej zabawki! Odtąd znajdzie mnie pani wszędzie na swej drodze... i biada kochankowi i gachom! Mam prawa i używać będę!
— A pański cyrograf? — wtrąciła niby obrażona.
— Nie uznaję teraz żadnego.
— Cóż ja zrobię w takim razie? Bez rozwodu, z mężem, który mi ślubował zemstę i nienawiść! Podział nierówny. Ja ani chciałam się mścić na panu, ani go nienawidzieć. Nie czyniłam panu nigdy wyrzutów, nie groziłam życiu pańskich kochanek, nie rościłam żadnych pretensyj. Choć mam ciężką na myśli.
— Naprzykład? O żadnej nie wiem.
— Wierzę, pan widzi tylko swój ból, pomstę i nienawiść. Zatem to otatnie pana słowo? Nie dostanę rozwodu?