Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

określona do szczęścia. Czy zawsze tylko w Zabużu widzieć będzie rodzinę? Czy tylko chrześniaka popieści? Czy w tej Holszy zawsze będzie tak głucho, cicho, uroczyście?... Czasem, gdy zasypiał, roiło mu się szczęście; ale marzenie zrazu bez nazwy, we śnie przybierało formę i imię. Budził się i odpędzał myśl z jakimś strachem i zgrozą. Bał się i potem czas jakiś bywał bardzo osowiały i posępny, jakby z sobą w niezgodzie.
Pewnego razu nielada niespodziankę zrobił Maszkowski. Nie znalazł go Leon w domu i dowiedział się od Izy, że sprzedawszy za bajeczną cenę swego «Kasztelana», pojechał do Anglji dla zakupu następcy. Wrócił, gdy Leon jeszcze bawił. Minę miał nadzwyczaj tajemniczą i pyszną.
— Kupiłeś anglika? — spytała Iza.
Maszkowski począł się śmiać, oczyma mrugać i stroić pocieszne grymasy; szperał przytem zawzięcie po kieszeniach.
— Nie kupiłem. Co to? Wy robicie różne rzeczy, zrobię i ja! Słowo daję. Zrobiłem za «Kasztelana» stypendjum i dałem sto rubli na matki misyjne. Słowo daję! Będzie wilk syty i koza cała! Ot, patrzajcie na dokumenta. Stoi: Stypendjum hrabiego Edwina Zymbram Maszkowskiego herbu Słońce... Może służyć «Master Young» — niech się Hurtle wścieka. Stało się!
To powiedziawszy z miną napoły żałosną, napoły dumną, usiadł konno na krześle i udawał, że galopuje. Iza darowała mu ten wybryk i ucałowała bardzo wzruszona, a Leon rzekł:
— Chyba nie potrafię uczynić nic większego!
Gdy odjechał, myślał ciągle o tem. Maszkowski