Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miały jego za cel i będą się starały oderwać Odetę od niego.
Widział pianistę gotującego się grać Sonatę księżycową, i minki pani Verdurin, wystraszonej cierpieniem, jakie muzyka Beethovena zadaje jej nerwom: „Idjotka, kłamczuch-baba!” wykrzyknął; — i to myśli, że kocha Sztukę!” Powie Odecie, wsunąwszy zręcznie parę komplementów dla Forcheville’a, jak to robiła tak często dla niego samego: „Zrobisz trochę miejsca koło siebie panu de Forcheville”. Po ciemku! makarela, rajfurka! Rajfurka, tę nazwę dawał Swann i muzyce, która każe im milczeć, marzyć razem, patrzeć na siebie, trzymać się za ręce. Przyznawał rację Platonowi, Bossuetowi, oraz staremu francuskiemu wychowaniu w ich surowości dla sztuki.
W sumie, życie, które pędzono u Verdurinów i które Swann tak często nazywał „prawdziwem życiem”, zdawało mu się najgorsze ze wszystkich, a „paczka” czemś ostatniem z ostatnich.
„To doprawdy — powiadał sobie — najniższy szczebel drabiny społecznej, ostatni krąg Danta. Niema wątpienia, że ów dostojny tekst odnosi się do Verdurinów! Ludki z towarzystwa można krytykować, zapewne, ale, bądź co bądź, to jest coś innego niż ta banda makrotów. Jacyż oni są głęboko mądrzy, ludzie z prawdziwego świata, że nie

21