Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się Odeta z nich śmieje; śmiała się z nim, prawie w nim. Teraz czuł, że to może jego kosztem będą bawili Odetę. „Co za plugawa wesołość!” powiadał, krzywiąc się z tak gwałtownym wstrętem, że odczuł ten skurcz ust mięśniami karku wciśniętego w kołnierz koszuli. „I w jaki sposób człowiek mający w sobie coś ludzkiego może znajdować powód do śmiechu w tych żarcikach, od których zbiera się na wymioty? Ktoś bodaj trochę wybredny odwróciłby się ze wstrętem, zatkałby nos, aby nie znosić takich wyziewów. To doprawdy niepojęte, aby ludzka istota mogła nie rozumieć, iż, pozwalając sobie na uśmiech kosztem bliźniego lojalnie do niej wyciągającego rękę, grzęźnie w błocie, skąd niepodobna już będzie, mimo najlepszych chęci, wydobyć jej! Żyję o wiele tysięcy metrów za wysoko ponad nizinami gdzie babrzą się i ślinią takie plugawe języki, aby mnie mogły ochlapać żarty takiej Verdurin, — wykrzyknął podnosząc głowę i prostując się dumnie. Bóg mi świadkiem, że szczerze chciałem wydobyć stamtąd Odetę, wznieść ją w szlachetniejszą i czystszą atmosferę. Ale cierpliwość ludzka mą swoje granice, a moja doszła kresu, rzekł sobie, jakgdyby ta misja wyrwania Odety z atmosfery sarkazmów trwała dłużej niż od kilku minut i jakgdyby Swann nie powziął jej dopiero od chwili, kiedy myślał że te sarkazmy będą może

20