Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Chodź za skałkę, zobaczyć jak księżyc się odbija w wodzie”. Ziewnęłam i odpowiedziałam: „Nie, zmęczona jestem i dobrze mi tutaj.” Zapewniła mnie, że nigdy nie było takiego księżyca. Powiedziałam: „też blaga!” wiedziałam dobrze, dokąd ona zmierza.
Odeta opowiadała to prawie ze śmiechem, czy że jej się to wydało całkiem naturalne, czy że myślała iż w ten sposób złagodzi wagę faktu, lub aby nie wyglądać na upokorzoną. Widząc wyraz Swanna, zmieniła ton:
— Jesteś niegodziwy, umyślnie mnie dręczysz; wyciągasz mnie na kłamstwa, kiedy ci mówię żebyś mnie zostawił w spokoju.
Ten drugi cios był dla Swanna jeszcze okrutniejszy niż pierwszy. Nigdy nie przypuszczał, że to jest rzecz tak świeża, ukryta jego oczom, które nie umiały jej dojrzeć nie w nieznanej mu przeszłości, ale w wieczorach które pamiętał tak dobrze, które przeżył z Odetą, o których myślał że je zna tak dobrze, a które teraz wstecz nabierały czegoś tak krętego i okrutnego; i nagle pośród nich otwierała się owa ziejąca czeluść, ów moment na wyspie w Lasku. Nie będąc inteligentną, Odeta miała wdzięk naturalności. Opowiedziała, odegrała tę scenę z taką prostotą, że dygocący Swann widział wszystko:

150