Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

okropny styl, gdzie komody mają łabędzie głowy jak wanny.
— Ale mnie się zdaje, że oni mają piękne rzeczy; muszą mieć ów sławny mozaikowy stół, na którym podpisano pokój w roku...
— A, że mogą mieć rzeczy interesujące z punktu widzenia historji, tego nie przeczę. Ale to nie może być ładne... skoro jest ohydne! I ja mam też takie rzeczy, które Błażej odziedziczył po ciotce Montesquiou. Tylko że są na strychu w Guermantes, gdzie ich nikt nie widzi. Zresztą, nie o to chodzi, poleciałabym do nich z Błażejem, siedziałabym u nich nawet pośród ich sfinksów i mosiądzu, gdybym ich znała, ale... nie znam ich! Bo, kiedy byłam mała, zawsze mi mówiono, że niegrzecznie jest chodzić do ludzi, których się nie zna, rzekła księżna przybierając tonik dziecka. Więc robię to, czego mnie uczono. Wyobraża pan sobie tych zacnych ludzi, gdyby ujrzeli wchodzącą osobę, której nie znają. Możeby mnie bardzo źle przyjęli!
I przez kokieterję księżna upiększyła jeszcze uśmiech zrodzony z tego przypuszczenia, dając wlepionym w generała błękitnym oczom wyraz łagodny i marzący.
— Och, księżno, wie pani dobrze, że byliby uszczęśliwieni...
— Ależ nie, czemu? spytała żywo, czy to aby nie

106