Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czy ona, w bezczynności swojej duszy, pochwala czy potępia włóczęgę swoich spojrzeń.
Pragnąłem bardzo, aby nie wyszła z kościoła nim się jej będę mógł napatrzyć dowoli; przypomniałem sobie bowiem, że od wielu lat uważałem jej widok za coś nieskończenie upragnionego. Nie odrywałem od niej oczu, jakgdyby każde moje spojrzenie mogło dosłownie unieść i zachować we mnie obraz wydatnego nosa, czerwonych policzków, wszystkich szczegółów, które mnie uderzały niby cenne, autentyczne i osobliwe dokumenty jej twarzy. Teraz, owa twarz wydawała mi się piękna dzięki pojęciom jakie z nią łączyłem, może zwłaszcza dzięki owej wrodzonej nam chęci nie doznania zawodu, będącej jakby instynktem samozachowawczym najlepszych części naszej istoty. Znów — skoro ona i owa księżna de Guermantes, obecna dotąd w mojej wyobraźni, były jedną i tą samą osobą — mieściłem ją poza resztą ludzkości, w którą proste życie jej ciała kazało mi ją na chwilę wmieszać; drażniło mnie, że słyszę dokoła: „Ładniejsza jest, niż pani Sazerat, niż panna Vinteuil”, jakgdyby można było ją z niemi porównywać! I spojrzenia moje zatrzymywały się na jej blond włosach, na niebieskich oczach, na liniach jej szyi: omijając rysy, które mogły mi przypomnieć inne twarze, wykrzykiwałem przed tym rozmyślnie niekompletnym szkicem: „Jaka ona piękna! Co za szlachet-

74