Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czerwieniał niby truskawka kwiat lilji wodnej o szkarłatnem sercu i białych brzegach. Dalej, liczniejsze kwiaty były bledsze, mniej gładkie, bardziej ziarniste, bardziej pomarszczone, rozrzucone z zwojach tak wdzięcznych, iż zdawało się że to rozplecione girlandy pienistych róż spływają z wodą.
W innym kącie rosły pospolitsze gatunki, o schludnych białych i różowych barwach maciejki, wymyte starannie jak porcelana, gdy nieco dalej kwiaty tłoczyły się jak istna pływająca grządka, rzekłbyś bratki ogrodowe, które złożyły niby motyle swoje sine glansowane skrzydła na przejrzystej pochyłości wodnego kwietnika będącego zarazem kwietnikiem niebieskim: dawał bowiem kwiatom grunt o barwie rzadszej, bardziej wzruszającej niż kolor samych kwiatów; i czy to w ciągu popołudnia lśnił się pod wodnemi liljami kalejdoskopem uważnego, milczącego i ruchomego szczęścia; czy napełniał się pod wieczór, niby jakiś odległy port, różaną zadumą zachodu, mieniąc się co chwila, aby, dokoła kielichów o stalszych barwach, wciąż być w harmonji z tem co jest w owej godzinie najgłębszego, najbardziej ulotnego, tajemniczego, — nieskończonego, — zdawało się, że te kwiaty rozkwitają na pełnem niebie.
Opuściwszy park, Vivonne znów przyspiesza biegu. Ileż razy widziałem — pragnąc go naśladować,

63