Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tkliwem zmrużeniem oczu podkreślić te słowa, które wyrecytowała przez dobroć, niby lekcję, ze świadomością że będą one miłe pannie Vinteuil i tonem rozmyślnie cynicznym. Choćby nawet ktoś nas zobaczył, to tylko tem lepiej smakuje.
Panna Vinteuil zadrżała i podniosła się. Jej pełne skrupułów i wrażliwe serce nie wiedziało, jakich słów trzeba, aby się dostroić do sceny, której żądały jej zmysły. Siliła się, możliwie najdalej od swojej prawdziwej natury, znaleźć język zepsutej dziewczyny jaką pragnęła być; ale słowa, które — sądziła — byłyby szczere u owej dziewczyny, brzmiały jej fałszywie we własnych ustach. Już to na co sobie pozwoliła powiedziane było tonem sztucznym, w którym wrodzona nieśmiałość paraliżowała próbki zuchwalstwa; i wciąż wracała do powiedzeń w rodzaju: „czy ci nie zimno, czy ci nie za gorąco, czy nie miałabyś ochoty zostać sama i czytać?”
— Zdaje mi się, że moja pani ma dziś myśli wielce lubieżne, rzekła w końcu, powtarzając zpewnością zdanie usłyszane niegdyś z ust przyjaciółki.
W rozchyleniu krepowego stanika panna Vinteuil uczuła, że przyjaciółka uszczknęła pocałunek: wydała krzyk, wydarła się. Goniły się podskakując, machając szerokiemi rękawami jak skrzydłami, gruchając i piszcząc jak zakochane ptaki. W końcu panna Vinteuil padła na kanapę, przykryta ciałem

50