Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

studjum krągłej wyniosłości, w którą nazwisko owych La Tremoïlle, wybrańców Swanna, nie mogło wniknąć; rysunek lekko zmarszczonego nosa zdawał się skopiowany z natury. Rzekłbyś, że rozchylone usta przemówią. To już był tylko wosk, maska gipsowa, makietka pomnika, biust z Palais de l’Industrie, przed którym publiczność zatrzymywałaby się z pewnością, aby podziwiać, jak rzeźbiarz, wyrażając nieopisaną godność Verdurinów, przeciwstawioną nazwiskom La Tremoïlle i des Laumes — od których z pewnością nie są gorsi, jak od wszystkich „nudziarzy” na kuli ziemskiej — zdołał dać pontyfikalny niemal majestat białości i twardości kamienia. Ale marmur ożywił się w końcu i oznajmił, że trzeba mieć zdrowie, aby chodzić do tych ludzi, bo pani jest zawsze pijana, a mąż tak ciemny, że mówi dzień powszechny zamiast dzień powszedni.
— Choćby mi grubo płacono, nie wpuściłabym czegoś takiego do swego domu, zakończyła pani Verdurin spoglądając władczo na Swanna.
Nie spodziewała się z pewnością, aby Swann poddał się bez zastrzeżeń, jak to uczyniła ciotka pianisty, która ze świętą naiwnością wykrzyknęła:
— Patrzcie państwo! Ale co najdziwniejsze, to że oni zawsze znajdą kogoś, kto się zechce z niemi zadawać. Mnie się zdaje, że jabym się bała; tak łat-

212