Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

necznej pozie aby się móc bez znużenia pochylić ku oglądanemu sztychowi. Z tak przegiętą głową, ze swemi wielkiemi oczami, zmęczonemi i posępnemi o ile się nie ożywiła, Odeta uderzyła Swanna podobieństwem z twarzą Zefory, córki Jethra, widniejącej na fresku kaplicy Sykstyńskiej. Swann miał zawsze to szczególne upodobanie, że lubił w obrazach mistrzów odnajdywać nietylko ogólne cechy otaczającej nas rzeczywistości, ale i to co wydaje się najmniej podatne do uogólnienia, — indywidualne rysy znajomych twarzy. I tak, w biuście doży Loredana Antonia Rizzo widział wystające kości policzkowe, skośne brwi, niemal twarz swego stangreta Remi; pod farbami jakiegoś Ghirlandajo, — nos pana de Palancy; w portrecie Tintoretta linję zarostu na policzkach, załamanie nosa, bystre spojrzenie, obrzmiałe powieki doktora du Boulbon. Możliwe jest, iż, doświadczając stale wyrzutu, że ograniczył swoje życie do stosunków światowych, do konwersacji, Swann szukał jakby rozgrzeszenia u tych wielkich artystów; i oni oglądali z przyjemnością i wciągnęli w obręb swojej sztuki takie twarze, dające ich dziełu świadectwo rzeczywistości i życia, wręcz współczesny smak. Możliwe też, iż do tego stopnia nasiąkł płytkością ludzi światowych, że lubił znajdować w dawnem dziele owe antycypowane i odmładzające aluzje do dzisiejszych

152