Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiotki i błękitny wieniec, okalający czoło wód, a gladiolusy, dając z królewską obojętnością giąć się swoim mieczom, rozpościerały na kaczeńcach i jaskrach fioletowe i żółte postrzępione lilje swego nawodnego berła.
Wyjazd panny Swann, odejmując mi straszliwą szansę że mogłaby się zjawić przedemną w alei, że uprzywilejowana dziewczynka będąca w przyjaźni z Bergottem i oglądająca z nim katedry mogłaby mnie poznać i wzgardzić mną, czynił mnie obojętnym na Tansonville, za pierwszym razem kiedy mi było dozwolone je oglądać. Przeciwnie, w oczach dziadka i ojca fakt ów dawał tej posiadłości chwilowy urok wygody i beztroski; niby czyste niebo podczas górskiej wycieczki, stwarzał on owego dnia warunki wyjątkowo pomyślne dla przechadzki w tę stronę. Byłbym rad, aby ich rachuby zawiodły; aby cud jakiś ukazał nam pannę Swann z ojcem, tak blisko żebyśmy nie mieli czasu ich uniknąć i musieli się z nią zapoznać. Toteż, kiedy nagle spostrzegłem na trawie, jako znak jej możliwej obecności, porzucony koszyk obok wędki której korek pływał po wodzie, czemprędzej postarałem się odwrócić wzrok ojca i dziadka w inną stronę. Zresztą, Swann wspominał, że to nieładnie z jego strony opuszczać dom, bo ma u siebie w tej chwili rodzinę; wędka mogła więc należeć do jakiegoś go-

11