Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gniewa ją zapewne (i to podwójnie, bo ten manewr musiał mnie ośmieszyć w oczach Swanna) — miał mnie bodaj wpuścić, niewidzialnego i uszczęśliwionego, do pokoju w którym ona jest, miał jej mówić o mnie do ucha. Ta sala jadalna, zakazana, wroga, gdzie jeszcze przed chwilą, nawet lody — „granito” — i płukanki zdawały mi się kryć rozkosze złowrogie i śmiertelnie smutne, skoro mama kosztowała ich zdala odemnie, otwierała się dla mnie niby dojrzały i słodki owoc, który rozrywa swoją powłokę; miała bryznąć, trysnąć w moje upojone serce uwagę mamy, gdy będzie czytała moje słowa. Teraz nie byłem już z nią rozdzielony; zapory padły, łączyła nas rozkoszna nić. Przytem to nie było wszystko: mama z pewnością przyjdzie!
Przypuszczałem, że gdyby Swann przeczytał mój list i odgadł jego cel, śmiałby się bardzo z tego ucisku serca którego doznawałem; otóż, przeciwnie, jak się dowiedziałem później, podobny stan był cierpieniem długich lat jego życia i nikt tak dobrze jak on nie umiałby mnie zrozumieć. Ów skurcz serca, jakiego doznajemy czując że ukochana istota znajduje się w miejscu zabawy gdzie nas niema i gdzie nie możemy za nią pośpieszyć, Swann poznał przez miłość. Ten stan, ten niepokój jest poniekąd predestynowany dla miłości, ona go zagarnie, wyspecjalizuje; ale kiedy, jak u mnie, niepokój ten na-

73