Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ pani ją widziała tylko na fotografji, — odparł żywo wuj naburmuszony.
— Przepraszam cię, mój drogi, ale minęłam się z nią na schodach w zeszłym roku, kiedy byłeś taki chory. Prawda że widziałam ją tylko przez mgnienie oka i że pańskie schody są bardzo ciemne, ale to mi wystarczyło abym była oczarowana. Ten młody człowiek ma jej piękne oczy i także to, rzekła kreśląc palcem linię u nasady czoła. Czy jego matka nosi to samo nazwisko co ty? — spytała wuja.
— Podobny jest zwłaszcza do ojca, mruknął wuj, który równie nie kwapił się do prezentacji na odległość co z bliska. To wykapany ojciec, a także moja biedna matka.
— Nie znam jego ojca, — rzekła różowa dama z lekkim ruchem głowy, a nigdy nie znałam pańskiej biednej matki. Przypominasz sobie, to niedługo po twojem wielkiem zmartwieniu poznaliśmy się.
Doznałem lekkiego zawodu, bo ta młoda dama nie różniła się od innych ładnych kobiet jakie czasami widywałem w rodzinie, zwłaszcza od córki jednego z naszych krewniaków, do którego chodziłem zawsze w Nowy Rok. Lepiej jedynie ubrana, przyjaciółka wuja miała to samo żywe dobre spojrzenie, miała wyraz równie kochający i szczery. Nie znajdowałem w niej nic z owego wyglądu teatralnego, który podziwiałem na fotografjach aktorek, ani

150