Strona:Lew Tołstoj - Spowiedź.pdf/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ruch ten wysuwa mi się z pod goleni drugi pas, nogi moje zwisają. Robię ruch całem ciałem, żeby się poprawić, pewien że zaraz mi będzie lepiej; ale przez ten ruch wysuwają się z podemnie inne pasy i widzę, że wszystko się psuje, cała dolna część ciała mego opuszcza się i zwisa, nogi nie dostają do ziemi. Trzymam się już tylko na grzbiecie i nietylko mi niewygodnie, ale i strasznie.
Dopiero teraz zadaję sobie pytanie, które mi dotąd do głowy nie przychodziło. Pytam siebie: gdzie jestem i na czem leżę? Zaczynam się rozglądać i przedewszystkiem patrzę w dół, w kierunku, w którym zawisło moje ciało i w którym, czuję to, muszę lada chwila spaść natychmiast. Patrzę w dół i oczom swym nie wierzę. Nie to, żebym był na wysokości równej szczytowi najwyższej wieży albo góry, ale jestem na takiej wysokości, jakiej sobie nigdy nie wyobrażałem.
Nie mogę się nawet zorjentować — czy tam widać coś w dole, w tej bezdennej przepaści, nad którą wiszę i która mnie ciągnie ku sobie. Serce mi się ściska i odczuwa strach. Strach tam spojrzeć. Jeśli będę patrzał, czuję, że ześlizgnę się z ostatniego pasa i zginę. Nie patrzę. Ale nie patrzeć jeszcze gorzej, bo ciągle myślę