Strona:Lew Tołstoj - Spowiedź.pdf/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się mą ulubioną lekturą. Wyłączając cuda, uważając je za fabułą ukrywającą myśl lektura ta ukazywała mi znaczenie życia. Były to żywoty Makara Wielkiego, Józefa Królewicza (historja Buddy), były tam słowa Jana Złotoustego, słowa o podróżnym w studni, o mnichu, który znalazł złoto, o Piotrze celniku, była tam — historja męczenników, świadczących jednozgodnie, że śmierć nie neguje życia; historje o zbawionych niepiśmiennych, głupich i nie znających nauk kościelnych.
Ale wystarczało mi spotkać wierzących uczonych albo wziąć ich księgi, a powstawało we mnie zwątpienie w samego siebie niezadowolenie i złość, i czułem, że im bardziej wnikam w ich mowy, tem bardziej oddalam się od prawdy i idę ku otchłani.


XV.

Ileż razy zazdrościłem chłopom ich nieuctwa. W tych zasadach wiary, które dla mnie były wprost bezmyślne, oni nie widzieli nic kłamliwego; mogli je przyjąć i nie wierzyć w prawdę, — w tę prawdę, w którą i ja wierzyłem. Ale dla mnie nieszczęsnego było widoczne, że prawda cieniutkiemi nitkami przeplecioną jest z kłamstwem i że ja nie mogę jej przyjąć w takim stanie.
Tak żyłem trzy lata i z początku