Przejdź do zawartości

Strona:Lew Tołstoj - Chodźcie w światłości.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nam samym dokuczył. Chcemy teraz dać mu taką robotę, ażeby nie mógł jej zrobić. Wymyśliliśmy rozkazać mu, ażeby w przeciągu jednego dnia zbudował kościół. Zawezwij ty Emeljana i każ mu w przeciągu dnia jednego naprzeciwko pałacu wystawić kościół. A nie zbuduje go, wtedy można mu za nieposłuszeństwo głowę uciąć.
Posłał król po Emeljana.
— No, — mówi, — masz tu mój rozkaz: wybuduj ty mi nowy kościół na placu, na przeciwko pałacu; ażeby na jutro, na wieczór był gotów. Zbudujesz — nagrodzę cię, a nie zbudujesz — stracić każę.
Wysłuchał Emeljan mowę królewską, zawrócił i poszedł do domu. „No, — myśli, — nadszedł mój koniec teraz.“ Przyszedł do domu do żony i mówi:
— No — pakuj się żono: trzeba nam uciekać, gdzie się da, a to zginiemy z kretesem.
— Cóżeś, — rzecze mu ona, — tak stchórzył, że chcesz uciekać?
— Jakżeż, — mówi, — nie stchórzyć? Kazał mi król jutro, w przeciągu dnia jednego, kościół wymurować. A jak nie zbuduję, grozi że głowę odsiecze. Jedno pozostaje — uciekać póki czas.
Nic zgodziła się żona na te słowa.
— Król, — mówi, — ma żołnierzy wielu, wszędzie złapią. Przed nim nie uciekniesz A dopóki jest siła słuchać się trzeba.
— Jakżeż słuchać się, kiedy to nad siły?