Przejdź do zawartości

Strona:Lew Tołstoj - Chodźcie w światłości.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ka znów poszedł. Zabrał się do pracy, ani razu się nie obejrzał. Patrzy, na wieczór wszystko gotowe, z powrotem na noc przyszedł do domu.
Zaczęli jeszcze i jeszcze dodawać pracy Emeljanowi, i wciąż na termin on ją kończy, chodzi na noc do domu. Upłynął tydzień. Widzą słudzy królewscy, że nie mogą ciężką pracą znużyć chłopa; zaczęli mu dawać wymyślne roboty. I tem nie mogą mu dokuczyć, i ciesielską, i mularską, i blacharską robotę — co mu nie dadzą, — wszystko robi na termin Emeljan, i do żony na noc idzie. Upłynął drugi tydzień. Zawezwał król sługi swoje i mówi:
— Iluż was ja nadarmo chlebem swym karmię? Dwa tygodnie upłynęły, a wciąż nic od was nie widzę. Chcieliście wy Emeljana pracą zamęczyć, a ja codzień z okna widzę, jak on do domu idzie, pieśni sobie śpiewa. Czyście wy kpić sobie ze mnie zamyślili?
Zaczęli słudzy królewscy tłomaczyć się.
— My, — mówią, — wszelkiemi siłami staraliśmy się najpierw zamęczyć go ciężką pracą, lecz niczem go nie weźmie. Każdą robotę jakby miotłą zamiótł i zmęczenia nawet na nim nie znać. Zaczęliśmy mu wymyślne roboty dawać, myśleliśmy, zabraknie mu rozumu; również nie możemy dokuczyć. Zkąd się to bierze! Do wszystkiego dochodzi, wszystko robi. Nie inaczej, że albo on sam, albo żona jego jest czarownicą. On