Strona:Leopold Starzeński - Ostatnie polskie łowy.djvu/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Hej! dalej w bory! Nemroda dzieci!
Już czas do pracy! Rzucajcie łoże!
Różana zorza od wschodu świeci
A szron się rozległ w koło — jak morze. —
Wietrzyk już przedarł nocnej mgły szaty —
W jej srebrnych ramach, jak gdyby w dymie
Tam widne lasy w zwierza bogate —
To bór jodłowy na wzgórzu drzemie.
Spieszmy je zbudzić pieśnią ogarów,
Najmilszą uchu strzelca muzyką,
I zawitajmy pośród tych jarów
Z naszą drużyną krwi chciwą, dziką.

Patrz! jak wspaniały orszak się rozwija —
Że aż myśliwska raduje się dusza —
Widzisz jak rumak tam rumaka mija,
To polska dziatwa tak na łowy rusza. —
Bo my nie strzelcy, jakich dziś tak wiele,
Co to z niemiecka, a z czeska potrosze,
Co to strzelają skowronki, chruściele,
Albo w zwierzyńcach bażancie kokosze;
Ni tacy, co to polują dla tonu,
I z krzesła zwierza strzelają z za krzaka,
Lub z psiarnią karłów przybyłych z Albionu
Gonią na polach nędznego szaraka.
O! nie! innego nam potrzeba zwierza!
My dziś ostatnia drużyna dobrana
Ostatnia — jakby z ostępów Nieświeża,
Z Radziwiłłowskiej szkoły — lub Rejtana.
Poznasz — to orszak w łowach wyćwiczony,
Pod każdym rumak się miota i pryska,
W ręce każdego sztuciec doświadczony,
Z boku kordelas wyostrzony błyska.
Naszych praojców — łowców zgasłe cienie
Z obłoków na nas dziś patrzą — szczęśliwi,
Że w ślad ich kroczy młode pokolenie,
I szepcą z dumą: To polscy myśliwi!