Strona:Kraszewski Kajetan - Ze wspomnień Kasztelanica.djvu/034

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakim sposobem tam się do proboszcza dostałeś? Co cię znagliło do ucieczki? — spytał ojciec — ja nic o tem nie wiem.
Lecz gdy ja milczałem, rzecze:
— Przecież dzieci moje są pod nadzorem nauczyciela, jak się to mogło stać?
— W tem też cała wina — ozwał się ksiądz — że dozoru nie było JWpanie. Czułem się też w obowiązku jako pasterz, w którego ręce sam los szczęśliwy powierzył mi tak drogi skarb, aby go samemu panu kasztelanowi doręczyć; wnoszę tylko prośbę, aby dziecina żadnej stąd karze nie podległa, bo wina tu na kogo innego spada.
— Ależ dobrze, dobrze, przyrzekam ci to szanowny księże — mówił ojciec — lecz sprawiedliwość musi być wymierzona i wdzięczność moja dla ciebie nie będzie zapomniana. Szczepanie, zawołasz mi tu w tej chwili pana dyrektora.
Teraz dopiero zaczął mi się ojciec przypatrywać przez szkła, których używał, obracając mnie dokoła.
— Proszę cię, szanowny proboszczu — rzekł, zwracając się do księdza — siadaj, bądź u mnie gościem, jak mój syn był u ciebie od wczoraj, spodziewam się, że nie odmówisz mi i pozostaniesz u nas na obiedzie, bo i koniki trzeba popaść.
— Zgadzam się na wszystko najchętniej JWpanie, ale po obiedzie muszę zaraz odjechać, bo mnie obowiązki parafialne powołują i trzeba mi być przed wieczorem w domu.
— A to już zrób, jak ci najdogodniej, ale to za