Strona:Korczak-Bobo.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jętnie, ale i on lubi słuchać. Najgłówniejsze to, że są sami i mogą robić, co chcą.
Mama włożyła rękawiczki, a tatusia niema. — Dzieci kończą kolację.
Zosia wbiła widelec w skórkę od chleba i wyciera talerz z resztek masła i okruchów kotleta.
— Patrz, szczotkę zrobiłam z chleba.
— Oślica, myśli Stasio.
Józio także zrobił szczotkę z widelca i chleba.
— Już po mnie małpujesz, mówi Zosia.
Mama i dzieci niecierpliwią się.
— Żeby już sobie poszli, myśli Stasio.
Zgrzyt klucza. Tatuś przyszedł.
— Tylko nikomu nie otwierać. Lampa żeby nie filowała. Ludwika niech nie wychodzi. — Bądźcie grzeczni.
Dzieci zostały same. Nie wiedzą, czemu, ale dziś mniej się jakoś cieszą, niż zwykle. Stasio jeden wie tylko, ale nie powie. — Dzisiejsza awantura z kaligrafem i dwie dwójki. Niezrobionego zadania Stasio nie liczy, bo powiedział już mamie, że nie zrobił.
Józio przerysowuje obrazek z „Przyjaciela“, Stasio czyta kradzieże w kurjerku, — to dobre na zwyczajny wieczór, ale nie, kiedy mamy niema. Zosia chce dać hasło do zabawy.