Strona:Konfederat.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Piróg skrzywił się na takie opowiadanie szewca, lecz widząc, że przyjaciel jego znowu wargami ruszać zaczyna, słuchał go dalej z wyrazem największej ciekawości.
— Razu jednego, — ciągnął dalej szewc — w niedzielę po nieszporach, poszedłem sobie ponad wodę, aż wtem coś koło mnie mignęło i chyłkiem prosto do Radysza pobiegło.
— I cóż to było? — zapytał w pocie czoła bednarz.
— Był to wieprz tłusty z czarnym płatkiem na grzbiecie, tak... dwuroczniak — odparł szewc, popijając ze szklanki. — Wprawdzie wieprz ten nie należy do rzeczy, ale zwróciwszy moją uwagę...
— I cóż dalej? — zagadnął zniecierpliwiony bednarz.
— Bo to widzicie, kumie, przy tłustym wieprzku przypomniałem sobie, że młynarz Stefko obiecał mi zemleć ziarno do karmienia prosięcia, które na św. Judę kupiłem. Otóż przypomniawszy sobie to wszystko, puściłem się do młynarza, a że to już był późny wieczór, więc nie szedłem ścieżką przez cmentarz, ale wygonem ponad wodą. W młynie zastałem Stefka i dziesięcioro jego dzieci i pogadawszy z nim o tem i owem, zabierałem się właśnie do wychodu, gdy do młyna wszedł żyd z długą siwą brodą i siwemi pejsami.