Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Młóci się też na gwałt.
— Dwa tygodnie się młóci, już i w śpichrzu sporo jest.
— Można choćby zaraz zabierać.
— Kto będzie zabierał na taką drogę? Żaden chłop nie zechce jechać i konia marnować; a jeżeli pojedzie, to każe sobie za to bardzo drogo zapłacić. Żeby choć mróz nastał, to zaraz byłoby co innego.
— To prawda; ale czy mróz, czy błoto, żyto sprzedać trzeba.
— Oj, ja już stękam od tego żyta. Ja dziś w nocy nie wiem, czy pół godziny spałem.
— A cóżeś robił?
— Myślałem; moja głowa była w ruchu, w wielkim ruchu; jeszcze w większym, niż na jarmarku.
— No i co wymyśliłeś?
— Że trzeba sprzedać.
— Jeżeliś tylko tyle wymyślił, to szkoda czasu i niespanej nocy.
— Pan dziedzic nie dał mi dokończyć. Skoro wymyśliłem, że trzeba sprzedać, to musiałem też myśleć, jak sprzedać, komu sprzedać i za ile sprzedać. Takie myślenie