Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dzień dobry, panie dziedzicu — rzekł Szmul.
Szlachcic odwrócił się nagle.
— Dzień dobry. Już powróciłeś?
— Za przeproszeniem pańskiem, co ja tam miałem robić? Czas taki, że psa ciężko wygnać na świat, droga krwawa, błoto osiami się garnie. Ma się rozumieć, że i jarmark był podły; może narachowałoby się sto fur na targu, może nie. Żadnego ruchu, żadnego handlu; w sklepach kupcy spali, jedni tylko szynkarze mogli coś utargować za wódkę. Wiadomo, że im najlepiej na świecie, bo chłopi piją i w mróz, i w słotę i w upał.
— A jakże z żytem?.. dobrze?
— Nie bardzo.
— Więc źle?
— Po prawdzie powiedziawszy, ani dobrze, ani źle... wcale nic. Łajdacki czas. Nikt się nie pyta, nikt nie kupuje; trzeba się napraszać... a kto się naprasza z towarem, ten na towarze traci.
— Wiesz jednak, że sprzedać musimy.
— Aj, aj! i jak wiem. Mogę z pamięci powiedzieć, na co trzeba, ile trzeba i jak pilno trzeba.