Strona:Klemens Junosza - Panna Franciszka.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cel, do osiągnięcia którego jestem im potrzebna; bo przysięgłabym, że rzekome przywiązanie Marcinkowskiego do mnie i troskliwość pani Kowalskiej mają jakieś powody. Nie rozumiem, nie domyślam się jakie, ale jestem pewna, że są, że być muszą. Oboje ci państwo nie są ani tak czuli, ani tak bezinteresowni, jakby się zdawać mogło. Powtarzam więc, że im się nie dziwię, że mnie dręczą, ale matka! matka!
Gdy to mówiła, piękne jej oczy zaszły łzami, głos drżał, potrzebowała całej siły, ażeby się powstrzymać od wybuchnięcia głośnym, spazmatycznym płaczem.
— Panno Franciszko — rzekł młody człowiek łagodnie, ujmując ją za rękę — uspokój się pani, pomówmy spokojnie. Matka pragnie pani szczęścia.
— Szczęścia?! — zawołała z gorzkim uśmiechem — szczęścia?! Pozwól mi pan ztąd odejść, ja nie chcę słyszéć o tem szczęściu. Przyszłam tu do ogrodu, aby o niem choć na chwilę zapomniéć, odetchnąć, mocy nabrać do dalszej walki, która wyczerpuje mnie i męczy. Czy wiesz pan, że o tem szczęściu, jak je pan nazywasz, słuchać muszę od samego rana do późnej nocy. Doprawdy, to już przechodzi moje siły. Żegnam pana, odchodzę.
— A nie! nie! panno Franciszko, tak nie może być, nie możemy się rozstać w ten sposób. Kto wie? może się już ostatni raz w życiu widzimy, pocóż mamy sobie nawzajem przykre wspomnienia zostawiać? Po co?...
— A dlaczego przyłącza się pan do tych co mnie prześladują? Co zawiniłam panu? co ci złego zrobiłam?
— Wybacz pani, źle zrozumiałaś moje słowa. Gdybyś mogła wiedziéć co myślę...
— Wiem co pan mówi, myśli zaś zgadywać nie umiem.
— Czy nie przypuszczasz pani, że są okoliczności, w których trzeba mówić wbrew przekonaniu własnemu.
— To znaczy kłamać, jeżeli się nie mylę.
— Tak, pani, to znaczy kłamać. Mówić wbrew pragnieniom własnym i uczuciom.
— Dlaczego?
— Dla szczęścia tych, których kochamy.
— Ja tego nie rozumiem. Jestem prosta dziewczyna, nieuczona, nie znam się na takich subtelnych rozumowaniach. Co myślę to mówię. Pan działa inaczej, lecz jeżeli się panu zdaje, że zdołasz wmówić we mnie uczucie dla człowieka, którego nie cierpię, że zdołasz mnie przekonać, iż tam moje szczęście, gdzie ja widzę śmierć powolną i rozpacz, to próżny trud.
— A przecie nie ma na świecie nikogo, ktoby goręcej pragnął szczęścia pani, niż ja — rzekł, a w głosie jego zadrgała nuta bolesna. Gdybym był niezależny, gdybym mógł marzyć o pięknej, jasnej przyszłości, wiedziałbym co zrobić... Powiedziałbym co czuję.
Umilkł. Panna Franciszka spuściła oczy, zdawało jej się, że słyszy przyspieszone bicie własnego serca.
— Panno Franciszko — rzekł po chwili milczenia — ja w tych dniach opuszczam te strony. Być może, że się już nigdy w życiu nie spotkamy. Podaj mi pani rękę... pożegnaj dobrem słowem.
— To niepodobieństwo! Bóg dobry... Pan powrócisz do nas jeszcze, o powrócisz! musisz powrócić, bo... bo ja bym umarła z żalu...
Pochwycił ją za rękę.
— Więc nie jestem pani obojętny? — szepnął.