Strona:Klemens Junosza - Panna Franciszka.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bladą i szczupłą. Suchoty nie pozwoliłyby jej żyć tak długo.
Jakie to życie, Bóg widzi... ale życie.
Panna Franciszka nie jest suchotnicą, chociaż ciągle niedomaga i kaszle, owszem, jest ona raczej jak owo drzewo skrzypiące, które według przysłowia, wiele zdrowych przeżyje.
Gdy jej co bardzo dolega, gdy cierpi i siły traci, udaje się do znajomego lekarza, kupuje proszki chinowe, jeżeli ma za co, i z tą wiarą która uzdrawia, wmawia w siebie, że już jest wyleczona, i... pracuje znowuż z tąż samą wytrwałością co dawniej.
Czasem miewa w życiu chwile prawdziwej rozkoszy.
Zdarza się to wtenczas, gdy krewni zaproszą ją na wieś podczas lata. Matka zostaje w domu, gdyż wsi nie lubi, a panna Franciszka używa...
Chcąc odpłacić za gościnność, szyje po całych dniach suknie dla pani domu, bieliznę dla dzieci, pomaga smarzyć konfitury, nawet, podczas gorącej pory żniwa, idzie dozorować robotników na polu, pracuje jak mrówka, ale... ma za to zbytki.
Ma codzień świeże, pieniące się mleko, zdrowe pożywienie, kąpiel w przejrzystej rzeczułce i powietrze, pełne woni kwiatów, skoszonego siana i balsamicznego tchnienia lasów.
To jest życie!
Pomimo pracy forsownej, krew żwawiej krąży w żyłach i serce silniej uderza, oczy inaczej patrzą, z twarzy znika chorobliwa bladość.
W dzień pracować można w cieniu lip rozłożystych, a wieczorem...
Jestże co piękniejszego, coś bardziej uroczego nad wiejskie wieczory i noce?! zwłaszcza dla takich zabiedzonych w ciasnocie miejskiej i pracy.
Panna Franciszka z rozkoszą, podczas pogodnych wieczorów i nocy, wpatrywała się w lazurowe niebo, w złote gwiazdy, wsłuchiwała się w tajemnicze szepty liści, w szmer wody i puszczała wodze marzeniom. Rzadko kiedy, nawet nigdy myśli jej nie biegły w przyszłość, nie usiłowały przeniknąć tajemniczej zasłony, ale do przeszłości wracały z rozkoszą, do wspomnień...
Wtedy przed oczami jej duszy, malowały się obrazy jasne, wspomnienia snuły się jedne za drugiemi, nakształt pasem złocistych.
To już jej jedno tylko pozostało na świecie.
Zadumana tak, zapatrzona w gwiazdy, umiała tak przesiedziéć aż do świtu samego, aż dotąd, dopóki chłód poranku nie przywołał jej do rzeczywistości, do życia.
Szybko upływało takie lato rozkoszne, szybko, niespostrzeżenie, jak sen, nadchodziła za niem szara jesień, jaskółki odlatywały gdzieś za morze, a biedna pracownica musiała powracać do swego ubogiego poddasza, do matki chorowitej, a skutkiem tego przykrej w obejściu i zrzędnej.
I znowuż biegała od sklepu do sklepu, po kordonki, paciorki i włóczki, znowu przy świetle marnej lampki przesiadywała nad robótkami do późna.
Powróciwszy ze wsi, wszedłszy w dawny, zwykły tryb życia, przestawała marzyć, nie zagłębiała się w dawnych wspomnieniach, zajmowała ją tylko wyłącznie jedna przykra myśl: „jak teraz wszystko drogo, jak niemożliwie drogo”!...