Strona:Klemens Junosza - Na chlebie u dzieci.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Kowal mruczał, klął czasem, ale, koniec końców, kładł żelazo w ogień i robił, co mu kazali, — a trzeba i to wiedzieć, że jak był zły, to mu się robota w ręku paliła. Kuł tak, że się iskry, jakby z dachu podczas pożaru wielkiego, sypały.
Wtenczas trudno było do Kusztyckiego przystąpić, bo nikomu pardonu nie dawał — i zaraz z jakiem niepolitycznem słowem się wyrwał. Zona tylko nie bała się go i mogła w każdym czasie do niego mówić, gdyż przed nią jedną mores znał. I teraz oto Kusztycki majstrował coś koło wasąga Nuchymka, słynnego faktora z miasteczka, gdy nadszedł Pypeć Wincenty, gospodarz suchowolski, zapraszając kowala na poczęstunek za pług, co mu go wczoraj naprawił.
— Poczęstunek poczęstunkiem — rzekł Kusztycki na zaprosiny, — ale muszę wprzód to oto żydowskie wozisko zreperować.
— To jakby Nuchyma wóz?
— A juści tego łapserdaka.
— Dobrze i parę złotych zarobić.
— Aha! co ja od niego zarobię, to na palcu upiekę. Z djabłem się takim zarobkiem podzielić!
— Musi was żyd dobrze w garści trzymać?
— Wiadomo! żeby nie trzymał, tobym mu przecie darmo nie robił. Pomóżcie mi, mój Wincenty, jakeście dobrzy, bo muszę tę robotę skończyć.
Pypeć przy miechu stanął, kowal do roboty się wziął.
— Psiakość, — odezwał się Pypeć, wzdychając, — sprawiedliwie ludzie powiadają, że bieda ni-