Strona:Klemens Junosza - Na chlebie u dzieci.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Zawdy to nijako człowiekowi...
— Skoro wam się tak nie podoba, to jeszcze oto możecie, choćby gdzie i we dworze, obowiązku poszukać!
— A juści! żebym ja, psia wełna, na stare lata miał słuchać ekonomów i karbowych! Nie, mój panie Kusztycki, tego nie zrobię.
— To pójdźcie na komorne do drugiej wsi, kiedy w Suchowoli wam markotno.
Pypeć nic nie odpowiedział na to. Zwiesił głowę i milczał. Nagle, jak gdyby przypomniał coś sobie, podniósł się i rzekł:
— No, kochany panie Kusztycki, bądźcie zdrowi. Mnie pilno.
— Dokądże taki interes?
— Niedaleko.
— Ale przecie?
— Joelowi chciałem parę słów rzec... o jednym interesie, co dla mnie wiele znaczący jest.
— A toć przecie dopiero od Joela wracacie!
— Wracam ja, psia wełna, bo wracam, ale znów się do niego powracam, bo mam z nim dużo do gadania.
— Ciekawość!
— On powiedział, że mi taki sposób dobry doradzi, że dzieci mi het ordynarją oddadzą i wszystko, co się należy oddadzą; że nie będę potrzebował, psia wełna, na ten przykład, nawet gęby do nich otworzyć, jeno mi wszystko będzie przyniesione do ręki. Powiedział, że takiego mi adwokata sprowadzi, takiego mechanika, co jak