Strona:Klemens Junosza - Na chlebie u dzieci.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A cóż on wam takiego powiedział?
— A juści. Pięknie powiedział, nie jak starozakonny żyd, ale lepiej, niż syn rodzony.
— No, no, gadajcież.
— A powiada: Wincenty! wam nie pasuje, powiada, psia wełna, żebyście się mieli poniewierać. Wam, powiada, ja dam spanie, czy w karczmie, czy w stajni, czy gdzie, powiada, sami sobie upodobacie — i będziecie se, powiada, psia noga, żyli jak pan, w najlepszej wygodności i honorze, że wam, powiada, i wody nikt nie zamąci, i marnego słowa nie powie — i wódki będziecie mieli, powiada, ile zechcecie. Szczery żyd, sprawiedliwie szczery!
— I co więcej?
— Szczery, o! sprawiedliwie szczery! Wy, powiada, Wincenty, będziecie sobie żyli jak pan w wygodności, w ciepłości, w spokoju... cała karczma, powiada, wasza. Czy zechcecie się położyć w tym rogu, czy w tamtym, czy choćby i na stole, przeszkody żadnej nie znajdziecie, nikt wam nie zabroni.
— A cóż wy jemu macie płacić za tę łaskę?
— Nic, wcale nic — jednego grosika nie żąda i jeszcze oto, psia wełna, wódki obiecuje.
— Dziw doprawdy — dziw wielki!
— Tylko, powiada, czasem, nawet nie codzień, powiada, Wincenty urąbie mi trochę drzewa, albo, na to mówiący, konia Wincenty napoi...
— Aha! albo w piecu napali, albo w szabas będzie Wincenty świeczki gasił. Na dobry koniec