Strona:Klemens Junosza - Żywota i spraw imć pana Symchy Borucha Kaltkugla ksiąg pięcioro.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Prawie zawsze tak jest. Pan się zapędził aż tu, do Bielicy, pięć mil drogi, karbowy pognał w inną stronę, także pięć mil drogi, albo i więcej... a oni może siedzą gdzie blizko. Może ukryli konie w chłopskiej stodole między zbożem, może w jakim budynku w miasteczku, i czekają. Poczekają dwa, trzy dni, a potem pojadą sobie nocą, pomaleńku, spokojni, że już ich nikt gonić nie będzie.
— Zapewne, że tak jest, jak Symcha mówi — rzekł ekonom. — Tak samo było rok temu, kiedy w Biedrzeńcu konie skradli. Ludzie ganiali a ganiali po całej okolicy przez trzy dni, a później pokazało się, że konie były ukryte w lesie, o pół mili za wsią.
— Znaleźli?
— Koni nie znaleźli, ale się wykryło wszystko. Ot, niema co mówić — rzekł i machnął ręką niechętnie.
— Trzeba dobrze zamykać, psy trzymać, pilnować.
— At, na złodzieja zamku niema; psów otrują, a pilnowanie... chyba, żeby człowiek nic innego nie robił, tylko dzień i noc w stajni siedział, to możeby upilnował. Z pastwiska, przy ludziach, też ukraść potrafią...