Strona:Klemens Junosza-Pan Gamajda.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Albo ja powiadam, że zły... Panie Boże zachowaj... Nawet całkiem dobry... Pijak ci on jest — bo jest; pisarzowi buty czyści — bo czyści; durny z niego chłopisko, bo durny — ale dlatego człowiek dobry.
— To niechby się i ostał na drugie trzy roki, — rzekł jeden z gospodarzy.
— Ha, dla mnie niechby się ta i ostał; nie mam ja w gminie wielkich interesów — to czy mi wójt mądry, czy głupi — jedno; ale dla prostego narodu, dla biednych, a dla takich, co na podatek nie mają, twardy szelma, jak kamień. Pamiętacie ludzie, jakto Marcinowej poduszczynę zabrał — i za co? Za rubla! tak mi Boże dopomóż, za jednego rubla!
— Juścić prawda.
— Aj prawda, święta prawda...
— A pamiętacie, jak z panem sprawa była o łąki — to po której stronie on stał?
— Po panowej stronie.
— A juści.
— Świadczył tak, jak sam za sobą... wszystkich wypisał het, którzy jeno tylko paśli...
— To prawda!
— Wtenczas gospodarze nasi zapłacili coś ze czterdzieści rubli różnych sztrafów, a wszystko przez niego.
— Co wy gadacie, że gospodarze zapłacili, kiedy pan tę karę wam darował. Co to za gadanie jest?!
— Pan darował, bo taka jego wola była, ale nam zawdy krzywda.