Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza-Chłopski mecenas.pdf/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Mnie się ciężko zakrwawiło
Serce kochające...

Razem.

Opada liść z drzewa
Wśród chłodnej jesieni,
Może naszą smutną dolę
Dobry Bóg odmieni...
Rosną listki świeże
Na drzewach na wiosnę,
Może Pan Bóg miłosierny
Da nam dni radosne...

Franek.

No i cóż moja Kasiu, jak ci się widzi — co to z tego będzie?.

Kasia.

A co ma być? Bogu jednemu wiadomo — ojciec mój ani jedzą ani pija, jeno chodzą kiej otruci, i ni z niemi mowy ni rozmowy, jeno wzdychają a jęczą.

Franek.

I mój rodzic też nie lepiej; chodził ci dzisiaj do kościoła, krzyżem leżał a w piersi się bił, jakby za jakie wielkie grzechy pokutując.

Kasia.

Coś to oni na myśli muszą mieć takiego, — a mój ciągle powiada, żebym się w służbę szykowała, bo doma jeść co nie będzie, a izbę i gruncinę podobno żydy mają zabierać.

Franek.

Dla mnie to bajki — jeno to starych mi żal, że się będą poniewierać po świecie. Młodym to zawdy lżej — ja się z tobą ożenię i pójdę do dworu na fornala... albo to nam źle będzie.

Kasia.

Dla czego ma być źle — pensya regularna cię dojdzie, ornalja też.